Ale ten podstawowy, bez którego nie można uczciwie przystąpić do chrztu to świadectwo od Boga, że Jezus z Nazaretu jest moim Zbawicielem, a Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich jest jego królestwem na ziemi.
Ponad dwadzieścia lat temu wracałem z interesującej rozmowy z dwoma Mormonami. Było to jesienne popołudnie. Szedłem szerokim chodnikiem przy ulicy Przybyszewskiego w Łodzi.
Jak wielu osiemnastolatków końca lat osiemdziesiątych żyłem nadzieją, że pomimo otaczającej mnie szarości uda mi się przeżyć swoje życie osiągając jakiś dobry cel. Chciałem też by moje życie było interesujące. Niespokojni poeci, pisarze - buntownicy, a także powracający z dalekich Indii podróżnicy przypominali mi, nie trzeba marnować swojego życia na bezmyślnym chodzeniu do pracy i oglądaniu seriali telewizyjnych.
Niecałe dwa miesiące przed tym z pozoru zwyczajnym spacerem po jednym z łódzkich osiedli oznajmiłem moim rodzicom, że się wyprowadzam. Rozdałem swoim kolegom cały swój majątek składający się z kilku książek i kilkunastu kaset magnetofonowych (oddałem nawet wszystkie dzieła Stachury! - sławne dżinsowe wydanie) i pojechałem pociągiem do Rzeszowa, a potem PKSem do pięknego miasteczka Jarosławia. Czekała tam na mnie tymczasowa praca w sklepie z używanymi ubraniami z RFNu.
Rozpocząłem wymarzone życie włóczęgi i trochę nawiedzonego samotnika, a może nawet przyszłego poety i pisarza.
Po miesiącu cowieczornych libacji i zawstydzony niektórymi swoimi postępkami wyjechałem w środku nocy z Jarosławia i po wydaniu całej wypłaty na samotnych wczasach w Wiśle wpadłem na parę dni do Łodzi.
Wtedy właśnie mój stary przyjaciel Kuba poznał mnie z dwoma młodymi, może o rok od nas starszymi chłopcami z dalekiej Ameryki. Byli to misjonarze Kościoła Jezusa Chrystusa.
Z ciekawością dopytywałem ich o ich wierzenia, ale nawet na myśl mi nie przyszła możliwość zostania Mormonem. To było zupełnie nie w moim stylu. Rodzina, brak nałogów, jakieś sztywne zasady moralne - to było zupełnie nie dla mnie.
Jednak po naszej trzeciej dyskusji zacząłem się zastanawiać: "A jeżeli to prawda, że Bóg jest moim Ojcem, a Jezus moim Zbawicielem?" "A jeżeli Józef Smith rzeczywiście był pierwszym prorokiem w naszych czasach?"
Pożegnałem się z misjonarzami i zacząłem iść szerokim chodnikiem w myśli modląc się do Boga i pytając, czy Józef Smith był Jego prorokiem.
To misjonarze tak mnie nauczyli modlić się, a właściwie prowadzić rozmowę z samym Bogiem. Mówili mi, że nie chcą, żebym im wierzył na słowo, ale zachęcali mnie do tego, żeby samemu się upewnić czy to, czego mnie nauczali jest prawdą.
Już wtedy miałem na tyle wiary, że wierzyłem, że Bóg słucha moich modlitw.
Jednak Bóg nie odpowiadał na moją modlitwę. Ja w każdym razie nie słyszałem, nie czułem żadnej odpowiedzi. Nawet się z tego trochę cieszyłem, bo wcale nie chciałem, żeby to wszystko okazało się prawdą. Choć bardzo polubiłem swoich nowych przyjaciół Mormonów to nie miałem najmniejszej chęci stania się do nich podobnym.
W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie zadaję właściwego pytania. Wtedy to właśnie, dalej tak idąc chodnikiem i mijając przechodniów, którzy pojęcia nie mieli, że właśnie mijają kogoś, kto za dosłownie chwilę lub dwie otrzyma od Wszechmocnego Boga prawdziwe objawienie, które zmieni jego życie na zawsze. Właśnie wtedy zadałem w myśli to pytanie: "Drogi Boże, jeżeli te wszystkie rzeczy, których nauczał Józef Smith otrzymał od Ciebie przez objawienie, to ja Ci obiecuję, że porzucę wszystkie swoje nałogi i złe pragnienia i odtąd będę żył według każdej zasady i każdego przykazania jakie do tej pory objawiłeś."
To było pytanie-obietnica.
I wtedy przyszła odpowiedź. Gdyby stanął przede mną anioł a potężny głos z nieba oznajmił odpowiedź, nie miałbym większej pewności niż miałem wtedy, że Józef Smith był prawdziwym prorokiem Boga i to przez niego Jezus przywrócił na ziemię ten sam Kościół, który założył w czasach Nowego Testamentu.
To ciekawe, że najważniejsze wydarzenia zwykle mają miejsce w bardzo niepozornych okolicznościach. Bóg Izraela i Zbawiciel świata przyszedł na świat w ubogiej stajni. Przywrócenie pełni ewangelii Jezusa Chrystusa mające przygotować świat na jego powrót na ziemię rozpoczęło się od prostej modlitwy czternastoletniego wieśniaka. Teraz i w moim życiu doświadczyłem czegoś, co zaważyło na moim dalszym życiu. Wszystkie inne doświadczenia związane z naukami i praktykami Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich były tylko potwierdzeniem i uzupełnieniem tej wiedzy, jaką otrzymałem tego pamiętnego popołudnia pod jednym z łódzkich bloków.
O podobnych przeżyciach mogą świadczyć miliony Mormonów na całym świecie. Każdy z nich w ten lub inny sposób otrzymał od Boga objawienie, że Jezus jest Chrystusem, Józef Smith był pierwszym prorokiem Boga w naszych czasach, Biblia i Księga Mormona są pismami świętymi, a Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich został założony i jest prowadzony przez samego Jezusa Chrystusa.
O wiele wieków wcześniej Jezus rozmawiał z jednym ze swoich uczniów i zapytał go za kogo go uważa. Szymon (Piotr) odpowiedział mu: "Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego." (Mateusz, rozdział 16, werset 16). Wtedy Jezus oznajmił Szymonowi, że jest błogosławiony, bo otrzymał to świadectwo od samego Boga. Powiedział też, że jego Kościół będzie zbudowany właśnie na podstawie świadectwa otrzymanego od Boga. Właśnie to świadectwo, czyli osobiste objawienie od Ducha Świętego każdego członka Kościoła dające mu silne przekonanie o prawdziwości nauk oraz przeświadczenie o tym, że jesteśmy prowadzeni przez Boga jest powodem dlaczego Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich jest bardzo nietypową organizacją.
Mam nadzieję, że będę mógł trochę o tym napisać w tym blogu. A jak na razie - daj znać, jeśli masz jakieś pytania. Chętnie się postaram na nie odpowiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz