niedziela, 18 listopada 2012

Star Trek, LSD i TVN czyli jak nazywają siebie mormoni

Tydzień temu mieliśmy okazję odpowiedzieć na kilka pytań przemiłych gospodarzy programu Dzień Dobry TVN, pani Jolanty Pieńkowskiej i pana Roberta Kantereita. Oto link:


Ponieważ format tego programu wymagał od nas krótkich odpowiedzi, pomyślałem, że w następnych kilku postach zamieszczę ich dłuższe wersje. Inaczej mówiąc:

Tak odpowiedziałbym na pytania pani Jolanty i pana Roberta gdybym miał na to więcej czasu:

(Uwaga: Za poniższe wypowiedzi ja sam jestem odpowiedzialny. Nie należy ich traktować jako oficjalnego stanowiska Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Zresztą to samo dotyczy całego blogu "Dlaczego Jestem Mormonem".)

Jak nazywani są członkowie Kościoła?

mormoni

Oczywiście w naszym kraju znani jesteśmy jako "mormoni". Jest to przydomek nadany członkom Kościoła już na początku lat trzydziestych dziewiętnastego wieku, a więc wkrótce po przywróceniu Kościoła. Najpierw używano słowa "mormonici" (ang. "mormonites"), ale w końcu pozostało na "mormonach".

Członkowie Kościoła Jezusa Chrystusa w czasach Jezusa i apostołów także przyjęli przydomek nadany im przez ich krytyków, a nawet wrogów. Według autora Dziejów Apostolskich, po raz pierwszy członków założonego przez Jezusa Kościoła nazywano "chrześcijanami" w Antiochii (Syria) zaledwie dziesięć lat po jego śmierci i zmartwychwstaniu (Dz. Ap. 11:26). "Chrześcijanin" w języku greckim ("christianos") oznacza "uczeń Chrystusa".


Wróćmy do przydomka "mormon". Niewątpliwie pochodzi on od nazwy księgi, która jeszcze przed założeniem Kościoła Jezusa Chrystusa wywołała dużo rozgłosu w okolicach Palmyry w Stanie Nowy Jork. Miejscowy syn farmera, Józef Smith Jr. twierdził, że anioł wskazał mu miejsce ukrycia złotych płyt na których znajdowały się fragmenty zapisków starożytnych proroków. Zapiski te zostały zebrane i streszczone przez żyjącego w piątym wieku n.e. proroka o imieniu Mormon. Stąd nazwa tej księgi: "Księga Mormona". Jest to jednak książka zawierająca nauki Jezusa Chrystusa (zwróć uwagę na podtytuł: "jeszcze jedno świadectwo o Jezusie Chrystusie").

Nazwano nas mormonami, ponieważ jako nieliczni Chrześcijanie stawiamy Księgę Mormona na równi ze Starym i Nowym Testamentem. Nauki tych trzech testamentów, czyli świadectw o Jezusie Chrystusie są w całkowitej harmonii i wzajemnie się uzupełniają (niektórzy z naszych krytyków mają inne zdanie, ale ja uważam, że to ich interpretacja niektórych biblijnych wersetów, a nie same wersety zdają się być w sprzeczności z naukami Księgi Mormona; gdybyś miał jakieś pytania na ten temat to napisz do mnie, a ja chętnie odpowiem: polishabinadi@gmail.com).


Chociaż sami rzadko się nazywamy mormonami, to nie obrażamy się za to przezwisko. Wprawdzie nasza doktryna skupia się na osobie Jezusa Chrystusa, a Mormon był tylko jednym z licznych jego świadków i uczniów. Jednak ogromna wiara proroka Mormona i wspaniały przykład sprawiają, że chętnie się z nim identyfikujemy.


Żałuję tylko, że nazwa "mormoni" nigdy nie została zastrzeżona przez Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. USA to wolny kraj. Praktycznie każdy może założyć swój własny kościół i nazywać siebie oraz jego wyznawców według własnego upodobania. Obecnie istnieje w Stanach kilka grup, czy organizacji, które używają nazwy "mormoni". Liczba ich członków jest bardzo nieliczna, jednak rozgłosu na całym świecie, także w Polsce nadaje im kontrowersyjna praktyka wielożeństwa.

Spotkałem się niedawno w studiu Radia Kraków z pewną ciekawą teorią. Zapytano mnie tam, czy to prawda, że mormoni w Ameryce mogą uprawiać poligamię, a ponieważ w Polsce ta praktyka jest nielegalna, polscy mormoni nigdy jej nie wdrożyli.

Cieszę się, że mogłem wyjaśnić to nieporozumienie. My, mormoni nie praktykujemy poligamii. Owszem, są na świecie osoby, które (a) praktykują wielożeństwo i (b) nazywają się mormonami. Nie są one jednak członkami Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich i nie mają z nim nic wspólnego. Dla prawdziwych mormonów praktyka zawierania małżeństw z więcej niż jedną osobą równoważna jest z cudzołóstwem, a więc jednym z najcięższych grzechów (gorszym jest właściwie tylko morderstwo).

Członkowie Kościoła Jezusa Chrystusa znani są także pod innymi nazwami:

święci w dniach ostatnich

Kiedy służyłem na misji w Chicago, pokazałem pewnej miłej kobiecie Księgę Mormona. Wtedy ona zapytała czy jestem "świętym w dniach ostatnich". Potem kilka jeszcze razy spotkałem się z tym przydomkiem.



My sami nie nazywamy siebie "świętymi". Szczególnie w Polsce, gdzie to słowo używane jest w zupełnie innym znaczeniu niż w Biblii. "Święty" to po prostu członek Kościoła Jezusa Chrystusa, oddzielony od reszty świata jako naśladowca i uczeń Jezusa (Apostoł Paweł pisał swoje listy do "świętych" w Filipii czy innych miejscach gdzie istniały gminy chrześcijan). W Starym Testamencie Izraelici, czyli wybrany lud kierowany przez Jehowę także nazywani byli świętymi.

Praktyka czczenia osób zmarłych i obierania ich za patronów pojawiła się znacznie później.


Aby odróżnić członków Kościoła w naszych czasach (czyli w "dniach ostatnich" a właściwie "późniejszych") od starożytnych chrześcijan, Bóg nazwał swój lud Kościołem "Świętych w Dniach Ostatnich". Inaczej mówiąc jesteśmy kościołem założonym i kierowanym przez Jezusa Chrystusa ("Kościół Jezusa Chrystusa..."), którego członkami są ludzie starający się naśladować jego przykład i żyć w harmonii z jego naukami ("...Świętych..."), żyjący w "...Dniach Ostatnich".



Ponieważ jednak używanie pod własnym adresem słowa "święty" tylko prosi się o kolejne nieporozumienia (wcale nie uważamy się za ludzi lepszych od innych, a już z pewnością nie doskonałych; nie mówiąc o tym, że jesteśmy całkiem pewni, że w przeciwieństwie do świętych katolickich, jeszcze żyjemy), unikamy używania tego przydomka. Jednak, tak jak wspomniałem, w USA i pewnie innych krajach wielu ludzi nazywa nas "Latter-day Saints", czyli "świętymi w dniach ostatnich".

LDS

Zanim zmieniono w województwie łódzkim przedrostek numerów rejestracyjnych z "LD" na "EL", często nasi misjonarze robili sobie zdjęcia przy samochodach z numerami rozpoczynającymi się na "LDS".

Jest to po prostu skrót od "Latter-Day Saint" ("świety w dniach ostatnich"). Kiedy ktoś w kraju anglojęzycznym zapyta mormona do którego z kościołów chrześcijańskich należy, może usłyszeć odpowiedź: "I am LDS".

W którymś z filmów Star Trek kapitan Kirk tłumaczy dziwne zachowanie swojego towarzysza, androida o imieniu Spock, tym, że w latach sześćdziesiątych musiał zażyć zbyt dużo "LDS".


Jest to bardzo komiczna scena, ponieważ przybyły z dalekiej przyszłości kapitan Kirk miał na myśli używany w latach 60-tych narkotyk o nazwie "LSD" (w oryginalne scenariusza Kirk posądzony jest w tej samej scenie o dysleksję, czyli zaburzenie neurologiczne objawiające się m.in. trudnościami w wypowiadaniu słów). Nam, mormonom bardzo spodobał się ten żart, ponieważ podkreśla on ogromny kontrast między dwoma przeciwnościami jakimi są sławny ze swych wysokich norm moralnych Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich a nielegalna substancja psychodeliczna, o zażyciu której żadnemu z wiernych jego członków nie przyszłoby nawet do głowy.

Myślę, że gdyby w Polsce używano pod naszym adresem nazwy "LDS", to wcześniej czy później ktoś zauważyłby podobieństwo do skrótu "SLD" (to, czy stanowią one podobny do wspomnianego kontrast to już temat na inny artykuł - ha ha!).

"Ale wy o sobie mówicie inaczej."

- powiedziała pani redaktor Pieńkowska.

Nazywamy siebie po prostu "członkami Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich".

To prawda, że łatwiej i szybciej byłoby użyć słowa "mormon". Jednak my sami kochamy nasze Królestwo. Jego czasami nieznośnie długa nazwa znakomicie oddaje ogromne znaczenie jakie ma dla nas nasze członkostwo w Kościele założonym i kierowanym za pośrednictwem żyjących proroków przez samego Zbawiciela ludzkości.


niedziela, 4 listopada 2012

Nikt Cię już nigdy nie musi zaskoczyć

Rozmawiałem dzisiaj ze wspaniałym Mormonem.

Zaledwie przed miesiącem oglądał w telewizji relację z kampanii wyborczej w USA. Wspomniano o wyznaniu jednego z kandydatów i mój nowy przyjaciel postanowił, że następnym razem kiedy spotka Mormonów musi im zadać parę pytań. Dwa dni później rozmawiał z naszymi misjonarzami na stacji benzynowej.

Od dzisiaj jest członkiem Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich.

Wczoraj zadzwoniła do niego przyjaciółka i zadała mu pytanie dotyczące jakiejś praktyki Kościoła. Ponieważ nie wiele jeszcze wie o przywróconym Kościele, nie był pewny jak odpowiedzieć.

Przypomniałem sobie jak kiedyś rozmawiałem z kimś o Mormonach. Nie pamiętam czy to było przed, czy po moim chrzcie. Wtedy także nie znałem odpowiedzi i szczerze mówiąc bardzo się zmieszałem.

Dopiero potem (ja zawsze wiem najlepiej jak zareagować długo po fakcie) zdałem sobie sprawę, że nie miałem najmniejszego powodu, by wstydzić się swojej niewiedzy.

Oczywiście zdobywanie wiedzy, szczególnie o sprawach duchowych, jest potrzebne. Warto także znać odpowiedzi na pytania.

Jednak spośród wszystkich aspektów ewangelii, oraz spraw związanych z działalnością boskiego Królestwa jedna wiedza jest najbardziej istotna, może nawet jedyna prawdziwie istotna. Jest to wiedza, wewnętrzne przekonanie, albo jak my to nazywamy: "osobiste świadectwo" o prawdziwości tego dzieła, którym jest Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich.

Ponieważ, tak jak wielu innych Mormonów otrzymałem to świadectwo, nie muszę się martwić o to jakie wrażenie na pytającym zrobią moje odpowiedzi. Przecież nie biorę udziału w teleturnieju. Nie próbuję też nikomu zaimponować.

W każdej chwili mogę przecież powiedzieć: "Niestety nie wiem dlaczego Abraham miał kilka żon i nadal był prorokiem. Jednak wiem, że Bóg żyje i kochał zarówno Abrahama jak i każdą z jego żon.", albo:

"Nie mam pojęcia który werset biblijny mógłby Cię przekonać, że warto przestrzegać przykazań Boga (spodziewam się, że żaden). Jednak wiem, że Bóg nas kocha i wie lepiej od nas co czyni nas szczęśliwymi.", albo:

"Nie jestem pewien, czy Adam miał pępek, jednak wiem, że Jezus jest moim Zbawicielem, a Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich to jego Królestwo.", albo:

"Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Spróbuję się dowiedzieć i oddzwonię do Ciebie. Tymczasem pozwól, że Ci tylko powiem, że wiem, że żyje na świecie prorok, któremu Bóg objawia swoją wolę.", albo:

"Hej, wcale nie twierdzę, że jestem już na szczycie góry. Powiedziałem tylko, że jestem na właściwym szlaku."

Jestem Mormonem i kocham nasz Kościół, bo nawet mormońskie dzieci wiedzą więcej od najbardziej wykształconych teologów czy filozofów.

Po kilkunastu stuleciach dyskusji i sporów o celu życia, naturze naszego pokrewieństwa z Bogiem, itd. wchodzimy do salki, w której kilkuletnie dzieci uczą się podstaw Ewangelii i słyszymy jak chłopiec śpiewa:

"Bóg moim Ojcem jest i przysłał tutaj mnie. Dom i rodziców dobrych dał, bym mógł narodzić się."

Ta wiedza, która jest potrzebna do zbawienia nie przychodzi przez słuchanie kazań elokwentnych kaznodziei, ale jest podszeptywana pokornym i chętnym do nawrócenia przez cichy głos Ducha Świętego.